Samotność – kto z nas nie czuł się samotnym, bądź przez chwilę? Czy jesteśmy na nią skazani, czy wybieramy ją sami?

Któż nie zadawał sobie tych pytań...

Właśnie mam dół i czuję się cholernie, boleśnie samotna, ale nie mogę o sobie powiedzieć, że jestem sama, bo mam tę świadomość, że kilkaset (sic!) kilometrów ode mnie jest ktoś, kto nigdy nie pozwoli, bym była sama. Tak, „samotność” nigdy nie była tożsama z „byciem samym”. Samotnie czuję się teraz, siedząc samej (gra słów) przed kompem, kiedy dookoła mnie jest totalna pustka, nie ma nikogo z kim można by było porozmawiać, wymienić poglądy, albo najnormalniej w świecie się do kogoś przytulić (!). Czyżbym była skazana? Nie, bo piętro wyżej są moi rodzice i mój brat i mogłabym wejść po schodach, i być w towarzystwie rodzinnym. Ale czy to zmieniłoby moją sytuację? NIE, bo właśnie od nich uciekłam, zirytowana ich zachowaniem, by w samotności przeżywać pustkę. I ją mam (tę pustkę oczywiście), więc sama wybrałam. Ale mnie wcale nie jest z tym dobrze!!! Dalej nie wiem czy ich zachowanie spowodowało „skazanie” czy „wybór”? Myślę, że przynajmniej w moim przypadku nie można tego jednoznacznie sprecyzować.

         Ale znam inne. Gdzie można jednoznacznie określić mechanizmy zachowań. Np. moja była przyjaciółka  I. Była nią przez wiele lat, aż do momentu kiedy uznałam, że mogę o niej powiedzieć przyjaciółka – wtedy nastąpił i to wcale nie dramatyczny koniec naszej znajomości. Ale wracając do tematu: otóż ta moja exprzyjaciółka jest samotna z całkiem świadomego wyboru. Ma coraz mniej znajomych (teraz chyba tylko 1 osoba, albo i to nie), nie mówiąc o prawdziwych przyjaciołach. Nie ma faceta, jeszcze jej totalną niechęć mogę zrozumieć (bez podtekstów sexualnych) – nie każda kobieta potrzebuje związku, bo np. wydaje jej się, że jest bardzo silna i sama przejdzie przez życie, bo chce robić karierę a nie związywać się z kimś i jeszcze mu może rodzić dzieci!, bo itd. Odpowiedzi tyle ile samotnych i samych (tu niemalże zbieżność) kobiet. Tak, więc wracając do przypadku pani I. Wybrała samotność oraz bycie samą.  Zamykając się w sobie co raz bardziej oddala się od ludzi. Popada w paranoję gdy ma się spotkać w większym gronie, a jeśli do tego są to osoby mało jej znane lub zgoła, co jeszcze gorzej nie znane jest to totalną katastrofą dla obu stron. Ona popada w niechęć wynikłą z zażenowania, zawstydzenia i ogólnie pojętej niechęci do większych ludzkich zbiorowisk; zbiorowisko natomiast odbiera ją jako osobę niemiłą, antypatyczną, a jej zamknięcie się w sobie i brak entuzjazmu w kontaktach z innymi ludźmi, jako przejaw skrajnego egocentryzmu, zadufania w sobie itd. – jednym słowem zimna ryba... brr i to prosto z wody. Tak ją niestety widzą, ci którzy jej nie znają. Powstaje „błędne koło”, w którym każda ze stron obwinia tę drugą za brak jakiejkolwiek sensownej komunikacji.  Oddala ją to co raz bardziej, pogrąża w odosobnieniu, pani I. staje się wyalienowana itd.

         Reasumując moja sytuacja jest rewelacyjna – już mam prawie wyśmienity humor – wojna z „górą” jest stanem przejściowym, a ten ktoś, kto jest te ileś tam km ode mnie cały czas przerywał mi pisanie SMSami podtrzymując mnie na duchu i odpędzając widmo samotności. Mówię Wam GENIALNE uczucie mieć kogoś, na kim można się wesprzeć, a po zmniejszeniu odległości z xxx km do kilku cm - nawet i fizycznie.

 

 

                                                                                     Nemesis